Szambo wybiło: 'Nie stać mnie, to mogę piracić, bo piractwo to nie kradzież’

W ostatnich dniach w polskiej części internetu opublikowano kilka ciekawych materiałów, dotyczących zjawiska piractwa. Redaktor jednego z popularnych serwisów napisał, że jego zdaniem „piractwo to straszny obciach„. Osobiście nie posuwałbym się do takich emocjonalnych stwierdzeń, bo piractwo jest po prostu łamaniem prawa, które nie powinno podlegać dodatkowej ocenie. Clickbaitowy tytuł wywołał rzecz jasna kolosalne oburzenie wśród internautów, którzy w łamaniu prawa nie widzą najwyraźniej niczego złego. Erupcja hejtu nastąpiła błyskawicznie z wierzchołka wulkanu o nazwie „piractwo-to-nie-jest-kradzież-tylko-kopiowanie”, a towarzyszyło temu silne trzęsienie ziemi z epicentrum w „nie-stać-mnie-więc-piracę”.
„Piractwo to nie jest kradzież. To kopiowanie.”
Koronny argument osób, które mentalnie zatrzymały się w średniowieczu (no, albo w latach 70′ XIX wieku) i nigdy nie słyszały o czymś takim, jak „własność intelektualna”. Elementy oprogramowania, takie jak kod, czy też materiały graficzne i dźwiękowe podlegają ochronie prawnej. Jeśli wchodzicie w ich posiadanie bezprawnie, bez stosownego tytułu do ich posiadania, łamiecie prawo. Kopiowanie to nie jest kradzież utworu sensu stricto – piractwo to kradzież własności intelektualnej.
Policja rozróżnia pięć różnych rodzajów piractwa komputerowego, wszystkie są sankcjonowane przez prawo:

– Piractwo w Internecie – Ma miejsce podczas pobierania programów z Internetu. Zakupów programów w sieci powinny dotyczyć te same zasady nabywania towarów, co zakupów tradycyjnych.

– Piractwo wśród użytkowników końcowych – ma miejsce, gdy użytkownik bez upoważnienia uzyskuje oprogramowanie komputerowe.

– Podrabianie oprogramowania – Ten rodzaj piractwa polega na nielegalnym powielaniu i sprzedaży materiałów chronionych prawem autorskim.

– Sprzedaż komputera z zainstalowanym nielegalnym oprogramowaniem – ma miejsce, gdy firma sprzedająca nowe komputery instaluje na twardym dysku nielegalne kopie oprogramowania, aby uatrakcyjnić zakup. Te same zastrzeżenia dotyczą integratorów sprzedających i instalujących nowe programy w komputerach w miejscach pracy.

– Korzystanie z oprogramowania na serwerze bez licencji dostępowej – Ten rodzaj piractwa ma miejsce, gdy zbyt wielu pracowników pracujących w sieci korzysta jednocześnie z głównej kopii programu. Jeśli firma ma sieć lokalną i instaluje na serwerze programy dla wielu użytkowników, powinna dopilnować, aby licencja ją do tego upoważniała. Jeśli z oprogramowania korzysta większa liczba użytkowników niż przewiduje licencja, jest to przypadek “nadużycia”.

W zasadzie powyższe informacje powinny ukrócić spekulacje na temat tego czy piractwo to kradzież, czy „tylko” kopiowanie. Jest to proceder nielegalny, a kwestia nazewnictwa jest tu rzeczą wtórną.
Artykuł 278 Kodeksu karnego mówi wprost:

§ 1. Kto zabiera w celu przywłaszczenia cudzą rzecz ruchomą, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.

§ 2. Tej samej karze podlega, kto bez zgody osoby uprawnionej uzyskuje cudzy program komputerowy w celu osiągnięcia korzyści majątkowej.

Skoro kopiowanie to nie kradzież, to czy prócz oprogramowania kopiujecie także pieniądze? Przecież to kopiowanie, a nie kradzież.
Ilu z Was, osób uznających zjawisko piractwa komputerowego za coś pozytywnego, próbowało kopiować w domu banknoty za pomocą skanera, a później drukować je na drukarce i z nich korzystać? Dziwnym trafem kara pozbawienia wolności w wysokości od 5 do 25 lat skutecznie odstrasza amatorów kopiowania banknotów. Tutaj niektórzy potrafią zrozumieć to, że kopiowanie może być tożsame z łamaniem prawa. Dziwne, że w przypadku oprogramowania już nie. Oczywiście przykład jest absurdalnie skrajnym przykładem, ale dobrze chyba uzmysławia to, że kopiowanie może prowadzić do łamania prawa, co wydaje się nie mieścić w niektórych głowach.
„Nie mam kasy, dlatego piracę!”
Ja nie mam pieniędzy ani na nową Kię Stinger, ani nawet na nową Skodę Octavię, a bardzo chciałbym je mieć. Czy w związku z tym powinienem złamać prawo, aby wejść w ich posiadanie? Gry komputerowe, podobnie jak filmy i inne utwory ochoczo „piracone” nie są towarami pierwszej potrzeby, choć wiele osób uważa, że nie może bez nich żyć. Fun fact: żadna z tych rzeczy wam się nie należy. Jeśli zapracujecie, to sobie kupicie. Przerażającym jest to, że pewnej grupie osób ubzdurało się w głowach, że „coś im się należy za darmo”. Powiedzcie mi więc, dlaczego uważacie, że należy Wam się za darmo oprogramowanie, a nie należy Wam się za darmo towar pierwszej potrzeby, jakim jest jedzenie? W końcu pokarm jest niezbędny do życia, ale gry komputerowe i filmy już nie. Jedzenie też kradniecie, czy jednak za nie płacicie? Jeśli piracicie, to po prostu łamiecie prawo i to jest esencją problemu.


Żyjemy w czasach, w których za dostęp do biblioteki milionów utworów płacimy 19 złotych miesięcznie – to naprawdę niewiele. W czasach, w których bibliotekę kilku tysięcy filmów i serialów kupić można za kilkadziesiąt złotych. Wiecie jak horrendalne pieniądze trzeba było płacić kilkanaście lat temu, żeby legalnie wejść w posiadanie takiej ogromnej bazy utworów? Oczywiście jestem w stanie zrozumieć, że nawet te 19 złotych na miesiąc, to może być dla kogoś zbyt wiele. Niestety, rzeczywistość jest brutalna. Siła nabywcza złotówki jest śmiesznie niska w relacji do zarobków Polaków, ale bycie w ogonie Europy nie daje nikomu przyzwolenia do wprowadzania zasad rodem z bananowych republik. Niezależnie od tego, ile pieniędzy zarabiamy, chcemy więcej rzeczy, na które nas nie stać. Dla jednego szczytem marzeń jest 10-letni Golf, dla innego nowe BMW 7 z salonu. Jeden kupi, inny nie – tak działa ten świat.
Ktoś tworząc dany utwór lub dzieło liczył na określony zysk. Jeśli był tylko pracownikiem większej firmy i nie ma udziałów w zyskach, to zarabia właściciel praw do danego utworu, który opłaca swoich pracowników. Dlaczego tak wielu z Was chce uznawać, że własność intelektualna jest czymś „gorszym”, niż rzeczy materialne? Ochroną prawną są obejmowane nie tylko rzeczy materialne, zrozumcie to w końcu!
W Polsce panuje przyzwolenie na kradzież własności intelektualnej i „drobne oszustwa”, a wszystko zaczyna się, a jakże, w szkołach. Zjawiskiem powszechnym jest ściąganie na sprawdzianach i kartkówkach w szkołach średnich, a na studiach regularnym jest zrzynanie egzaminów od osób siedzących obok. Rzeczy, które w niektórych krajach na świecie są sankcjonowane, u nas bardzo często uchodzą płazem i traktowane są jako drobne grzeszki, które łatwo sobie usprawiedliwiamy. Problem leży przede wszystkim w głowach.
Powiem Wam, dlaczego piracicie: bo proceder ten jest tak powszechny, że organy ścigania nie są w stanie efektywnie mu przeciwdziałać, a wy czujecie się bezkarni. Prawo własności intelektualnej jest też mocno przestarzałe i niedoskonałe, a w 2018 roku wciąż brakuje odpowiedniej edukacji na ten temat.
Drodzy piraci, dlaczego uważacie, że macie prawo do decydowania, które prawa można łamać, a których nie?